ISLANDIA, cz. 1


Mam wrażenie, że przez ten czas, kiedy mnie tu nie było, przez tę chwilę bez pisania i obrazków, zmienił się cały świat.

Dość, że w międzyczasie zakwitły lipy; ja za to wpadłam jak śliwka w kompot. Niby wrócił codzienny rytm, niby walizka schowana i ciepły sweter też. Ale jakoś tak... się nie mogę odnaleźć.
Mam taki detektor sztuki. Dobrze jest, kiedy spektakl wierci w głowie długo po tym, jak opadła kurtyna. Tak właśnie wraca do mnie niespodziewanie islandzki deszcz, i słońca tyle, i oceanu.
I bardzo ten stan lubię.

Wymyśliłam sobie, że podzielę się najpierw wspomnieniami z tych 3246 kilometrów kamperem przez wyspę. Bez nazywania miejsc, bez konkretów. Na to dajcie mi jeszcze chwilę.
 
* * *

I have somehow a feeling, that while I wasn't here, during this short moment without my writing and any photos, the whole world has changed. In the meantime the linden trees has bloomed.

It looks like I'm in a bit of a pickle. On the one hand, the everyday rhythm is back. I put my suitcase back in place, and even my warm jumper, too. On the other hand...I feel a bit lost.
I have some kind of "detector" for art. I like to think back to performance - for a long time, if it was good indeed. And for now, the images full of icelandic rain, sun and ocean, appear in my head unexpectedly - like after a spectacle. More to say, I truly love this feeling.

At the beginning of our icelandic memories I would like to show you the journey, as it was, in beloved camper, through 3246 kilometres long. Harshness and beauty from behind the windshield.
Without naming nor details.























































Komentarze