LAKE BREAK



Marzec to ten moment, kiedy pola namiotowe zapraszają na nowo po zimowej przerwie. Dlatego z okazji kempingowego przedwiośnia, po raz pierwszy - nasz ostatni tak turystyczny łikend minionego sezonu.
Ostatni zeszłoroczny czas "wkempingu". Jak wyjechaliśmy jesienią, to wróciliśmy wczesną zimą. Ledwie dwa dni. Przejeżdżaliśmy przez Simplon w niedzielny wieczór i prószył pierwszy śnieg.









Gdzie by tu na "wkempingowy" włajaż schyłkiem października... Można nad jeziorem Lugano. Celowaliśmy we Włochy, ale ostatecznie nocowaliśmy po szwajcarskiej stronie, jako jedyni tam jesienni turyści (nie licząc opuszczającej kemping pary z wielką przyczepą i pewnie równie rozległym jak ich stanowisko, kempingowym doświadczeniem).
Nic to, że w recepcji nikt się nie pojawił. Sklepik zamknięty był na cztery spusty, dosłownie; za to rozegraliśmy plenerowy mecz piłkarzyków, w chłodny poranek uratował nas ciepły prysznic, a każdy kemping, który nie zawodzi w kwestii ogólnodostępnego papieru toaletowego i mydła, dostaje ode mnie zawsze dodatkowy plus.






 

Włoskie wycieczki to hedonizm także w kulinarnym znaczeniu: gelato w słodkim wafelku (jedynym słusznym, jak dla mnie!). Rytuał PP, czyli pizza i piwo (opcjonalnie PW, czyt. pizza i wino), pod namiotem daje o tyle więcej radości, o ile silniejszy wiatr wiał tego wieczoru. Tak też na rzecz podtrzymania tradycji zatrzymaliśmy się przy takiej ot, knajpce, która była ostatnim czynnym o tamtej godzinie gastronomicznym przystankiem po italskiej stronie (zdjęcie niestety nie wieczorne, tylko z następującego poranka). Mimo, że nazwa pizzerii jak z gangsterskiego dramatu, to w środku smakowa bajka.

Październikowe Lago di Como jest głęboko granatowe. I bardzo wietrzne. Rozwiewa od stóp do głów i tak samo chłodzi. I pewnie gra tu moja bezkompromisowa miłość do wybrzeża, bo choć w jeziorze zanurzyłam ledwie czubki palców, u rąk, to był piękny "lake break".

I oficjalny początek sezonu na kocowanie.











Komentarze